Poniżej relacja w formie blogu z rajdu organizowanego przez studentów Naszego Wydziału do Kragujewca.

 

Linki do bloga i relacji prasowych oraz video:

Gazeta Pomorska 1
Gazeta Pomorska 2
Gazeta Pomorska 3
Gazeta Pomorska 4
Video

 

 

I dzień

 

Wyruszamy ok. godziny 4.20 z Białych Błot. Adrenalina nie opuszcza nikogo z nas. Emocje i ranga przedsięwzięcia dają się we znaki. Rodziny płaczą, tylko tata jednego z nas wykazuje się rozsądkiem i daje 30 litrów ropy do Tarpana. Tarpan dzielnie pokonuje ciemne przestworza, wydaje się nie do zatrzymania. Zastava już na samym początku ma małe problemy spowodowane brakiem nawiewu (zaparowane szyby, czyli widoczność na 20 cm). Pierwszy przystanek Kruszwica. Tarpan Team przyznaje się do małej, nic nieznaczącej usterki. Prawe światło jest za dobre, za dobre, czyli tylko drogowe… Studenci z Zastavy zbagatelizowali ten problem. Uznali, że dym unoszący się spod ich maski jest ważniejszy. Tarpanowcy wspomogli, wykazując się niesamowitą wiedzą motoryzacyjną, jedziemy dalej (może wytrzyma, nie nasz samochód). Pokonujemy kolejne 90 km. Radość Zastav Team’u w sekundę przyćmiewa Piotrek: „ W przednich oponach nie macie powietrza”. Korzystając z profesjonalnego kompresora (Gołąb) jesteśmy w stanie podjąć się kolejnego etapu. Mimo niesamowitej siły Gołębia, prawdziwy kompresor okazał się konieczny. Już napompowani wjeżdżamy do Szadek. Tankujemy, a co najważniejsze dostajemy pierwszy prezent od zupełnie obcych ludzi. W super nastrojach opuszczamy Szadki pozdrawiając stację benzynową Huzar Po przejechaniu zaledwie 10 km jedna z ekip zauważa dym w środku samochodu. Nie, nie w Tarpanie, o dziwo… w Zastavie. Dzięki Bogu gaśnica nie była potrzebna. Spalił się tylko przekaźnik, bez którego spokojnie można było kontynuować podróż. Pozostałe 220 km pokonaliśmy pewnie i bardzo szybko (zaledwie 6 godzin:)) Dopiero parkując pod Schroniskiem Młodzieżowym w Krakowie zauważyliśmy kolejną usterkę.

......................................................................

II dzień

Godzina 9.50 otwieramy oczy, a sprzątaczka wyrzuca nas z pokoju i grozi zakręceniem wody… Po szybkim śniadaniu odpalamy nasze wozy i ruszamy w drogę. Pani Zosia z nawigacji już na samym początku zaczęła robić problemy. Między innymi zaproponowała przeprawę promem, a przez te same tory przejeżdżaliśmy trzy razy (dzięki bogu w innym miejscu). Góry ją przerosły. Po tych górskich eskapadach Tarpan zgłodniał i trzeba było nakarmić go w szczerym polu częstując ropą prosto z beczki. Gdy cieszyliśmy się z pokonania pierwszej poważnej górki, okazało się, że musimy z niej zjechać (roboty drogowe). Nasza radość osłabła, tym bardziej, że podczas podjazdu w Tarpanie zapalił się wygłuszający koc gaśniczy, który zajął się od rozgrzanego kolektora wydechowego. Płomień został ugaszony przy pomocy wody mineralnej „Polaris”. No nic, jedziemy dalej. Bardzo szybko pojawił się kolejny problem, ponownie związany z jakością dróg w Naszym Kochanym Kraju. Wzniesienie było tak strome, że tylko Zastava pokonała ją bez wahania i to też nie bez problemów. Tarpan musiał do tej decyzji dojrzeć i w międzyczasie „pokręcić” się trochę po okolicznych drogach. Dopiero, gdy ilość kilometrów do nadrobienia przeraziła Tarpan Team, chłopacy zdecydowali się spróbować. Trójka, redukcja, dwójka, redukcja, jedynka, poślizg kół w miejscu podjazdu i na skraju przyczepności udało się podjechać. Radość była niesamowita, a adrenalina sięgała zenitu. Z Zastavą spotkali się dopiero na przejściu granicznym w Zwardoniu, gdzie oba samochody zostały zatankowane do pełna, a Zastava Team naprawił tylne światła w swoim wehikule. Do celu pozostało 200 km. Słowacja okazała się nieprzyjazna pogodowo, ciągły, rzęsisty deszcz i liczne wzniesienia utrudniały podróż. (pierwszy raz widzieliśmy znaki drogowe sugerujące zjazd z góry na drugim biegu) Na szczęście umiejętności kierowców okazały się być na najwyższym poziomie i owy odcinek pokonaliśmy w zaledwie 5 godzin. Po drodze kupiliśmy paliwo dla członków rajdu Do akademika trafiliśmy bez większych problemów, a co więcej spotkaliśmy wykładowcę z Polski, który załatwił nam nocleg. Ile za niego zapłacimy, okaże się jutro. Na razie my się relaksujemy, a samochody odpoczywają, zasłużyły…

.....................................................

III dzień

Dzień inny od poprzednich. Weterany miały wolne, a my zwiedzaliśmy Nitrę. Piękne miasteczko, wspaniali ludzie, niezapomniane wrażenia. Ok. 11 byliśmy na Uniwersytecie Rolniczym w Nitrze. Krótkie zwiedzanie Uczelni, małe zakupy w pobliskim centrum handlowym, a od ok. godziny 15 zaczęliśmy zwiedzać miasto. Oprowadzała nas koleżanka z Nitry, która bardzo dobrze mówiła po polsku. I się zaczęło… Słowacy to bardzo otwarty i przyjaźnie nastawiony naród, a Nitra jako miasto, po prostu nas urzekła. Zobaczyliśmy nie tylko zabytki i piękne zakątki miasta, lecz poznaliśmy również wspaniałych ludzi i zasmakowaliśmy oryginalnej słowackiej kuchni. Wróciliśmy do swojego akademika raczej wcześnie niż późno. Mimo „wczesnego” powrotu, udało nam się zmobilizować i zgodnie z obietnicą, o 8 rano poprowadziliśmy zajęcia ze studentami z Nitry. Nitrę opuściliśmy ok. godziny 13. Miało być o 12, ale Gołąb musiał dolać olej do skrzyni biegów, a wcześniej nie znalazł na to czasu. Relacja z podróży w IV dniu…

....................................................

IV dzień (waka waka)

Na razie ciągle mamy dzień III. Już po dwóch godzinach jazdy brak oleju w przekładni kierowniczej w Zastavie daje o sobie znaki. Problemy przy skręcaniu kół zaczynają być naprawdę uciążliwe. Dość blisko mieliśmy do granicy węgierskiej (Komarmo), także przekroczyliśmy ją już ok. godziny 15. I co? I się zdziwiliśmy… Węgrzy mają forinty, nie euro… Skąd nam się to euro wzięło (mnie i Gołębiowi) nie wiemy do dziś. Pierwszy dłuższy postój w miejscowości Szederewerecośtam. Wymieniliśmy walutę, zatankowaliśmy autka na Auchan i zjedliśmy oryginalną węgierską pizzę. Jedziemy dalej… Droga zaraz po wyjeździe okazałą się koszmarna. Dziury, koleiny i bardzo wąskie drogi okazały się dla Zastavy bardzo dużym wyzwaniem. Uciekający przed nią Tarpan podśmiechiwał się z niej tylko ukradkiem (waka waka). Droga się poprawiła dopiero przed samą granicą z Serbią (przejście w Tompa). O dziwo celnicy nie mieli żadnych zastrzeżeń ani do stanu technicznego Zastavy ani do jej kierowców. Tarpan nie miał już tyle szczęścia… Zmuszony został do zjechania na bok i przez blisko 20 minut panowie celnicy przyglądali się mu z wielkim zdziwieniem. Wydaje nam się, że albo pierwszy raz widzieli Tarpana i nie wiedzieli co to jest, zaskoczyły ich czarne tablice rejestracyjne i dwumetrowa antena na dachu od CBradio. Zjedliśmy po oryginalnym serbskim hamburgerze i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do celu zostało nam 350 km, a na zegarku była 22.00. Dość szybko okazało się, że wybrana przez nas droga jest autostradą (oczywiście płatną). Kierowca prowadzący Zastavę nie mógł nie skorzystać z okazji. Wcisnął gaz i w moment poznał prędkość maksymalną. 140 km/h zrobiło wrażenie nawet na nim. Jako, że samochód do najmłodszych nie należy, zapaliła się kontrolka od temperatury silnika i trzeba było dać „Zosi” ochłonąć… Po wyjechaniu z Belgradu teren zmienił się na górzysty. Tarpan zaczął się bać, ale mimo licznych wzniesień oba samochody poradziły sobie znakomicie. O godzinie 6 rano wjechaliśmy do Kragujevca.

...........................................

V dzień

Wjechaliśmy do Kragujevca, ale nie mieliśmy pojęcia, gdzie szukać noclegu. Od bezsensownego włóczenia się po mieście uratować nas mógł tylko jakiś cud. Cud oczywiście się zdarzył. Pomogła nam pierwsza napotkana osoba, którą okazał się były student Profesora, na którego zaproszenie przyjechaliśmy. Dawny student pojechał z nami najpierw do jednego, a potem do drugiego akademika, w którym to już zostaliśmy. Jednocześnie udzielił nam kilku, niezbędnych informacji.

Po zaledwie kilku godzinach snu musieliśmy wstać. Prof. Milovanovic zaproponował nam zwiedzanie dwóch największych muzeów w Kragujevcu. Nie oprowadzał nas sam Profesor, lecz pewien urzędnik z Urzędu Miasta, który okazał się równie sympatyczny jak wszyscy poznani przez nas Serbowie. Po powrocie do akademika i wstępnym rozpakowaniu, poszliśmy na obiad. Co ważne, wyżywienie i noclegi ufundował nam w całości Urząd Miasta Kragujevca. Jeszcze tylko krótki spacer po mieście i spać… Zmęczeni, ale zadowoleni, że zasypiamy w samym sercu Serbii, w Kragujevcu…

...........................................

VI dzień

I znowu się nie wyspaliśmy. Pobudkę już o 8 rano zapewnił nam Piotr. Ciągle nie wiemy dlaczego jak on nie śpi to nikomu nie wolno, ale do końca wyjazdu mamy nadzieję się dowiedzieć… Przed 11 przyjechał po nas Prof. Dobrica Milovanovic, radny Urzędu Miasta Kragujevca i profesor na Uniwersytecie. Wspólnie z nim pojechaliśmy do fabryki Zastavy. W fabryce, po wcześniejszym załatwieniu przepustek, zobaczyliśmy wszystko, a co najważniejsze linię produkcyjną. Samego procesu jednak nie udało się zobaczyć, gdyż wprowadzane są nowe standardy i jest on do połowy października wstrzymany. Jednak to co zobaczyliśmy na pewno do końca życia zostanie nam w głowach. Ogrom technologii i bardzo pomocni ludzie, chętnie odpowiadający nam na wszystkie, nawet głupie pytania. I tak, po dogłębnym poznaniu miejsca produkcji fiata Punto (Zastava 10) wspólnie z profesorem pojechaliśmy na spotkanie z dziekanem Wydziału Mechanicznego Uniwersytetu w Kragujevcu. Dziekan również okazał się bardzo miłym i gościnnym człowiekiem. Poznaliśmy historię Uniwersytetu oraz Wydziału, zwiedziliśmy kilka budynków Uczelni. Co więcej Dziekan WM w porozumieniu z Profesorem Milovanovicem załatwił nam przegląd Zastavy. Niestety nasze najgorsze przypuszczenia się sprawdziły. Wyciek oleju ze skrzyni biegów jest bardzo poważną usterką wymagającą wymiany siemmering-u (uszczelka wewnątrz skrzyni biegów), a jej naprawa jest konieczna. Na szczęście Profesor wykorzystując swoją pozycję w mieście obiecał nam wizytę w serwisie jutro rano. Mamy nadzieję, że tam usterka zostanie naprawiona. Cieknącą Zastavą wróciliśmy do akademika. Podczas obiadu w stołówce uczelnianej postanowiliśmy zrobić coś bardzo głupiego. Policzyć pieniądze, które nam zostały. I znowu nasze przypuszczenia okazały się słuszne. Pieniędzy już nie ma. Nastroje posmutniały, jeden z nas prawie się popłakał. To był ten czas na wyciągnięcie rezerw. Nie trwało to długo… Szybka kalkulacja (oczywiście przyjęliśmy wersję optymistyczną) i już wiemy. Uda nam się wrócić, jeśli: Po pierwsze, jutro nic nie zapłacimy za naprawę. Po drugie, żadne z aut nie zepsuje się po drodze. Po trzecie, weterany spalą trochę mniej niż w tę stronę. I ostatnie, najważniejsze, wrócimy bez żadnego postoju na nocleg. Mamy nieodparte wrażenie, że dopiero teraz adrenalina osiąga właściwy dla tego wyjazdu poziom, a wszystko co było przed to sielanka. Jak to powiedział Marcin: „Zrobienie 1500 km takimi potworami to nie lada wyczyn”. Planujemy wyjechać jutro wieczorem. Jedziemy na szrot. Trzymajcie kciuki...

Ps Jutro to będzie dopiero Waka Waka…

.............................................

VII dzień

Zastava naprawiona, tłumik miauczy aż miło. My natomiast wyspani (w miarę możliwości oczywiście) po wczorajszym nocnym zwiedzaniu miasta. Teraz jeszcze tylko mała kolacja i wyruszamy. Dziękujemy za wszystkie komentarze, trzymajcie kciuki! Jak znajdziemy WiFi po drodze to damy znać z trasy, jak nie to z Bydgoszczy dopiero. Kurczę, ale jesteśmy wszyscy podnieceni, szaleństwo...

Do zobaczenia w Bydgoszczy, oficjalne zakończenie rajdu i powitanie ekip odbędzie się 4 października o godz. 11.00 przed UTP na Kaliskiego. Zapraszamy serdecznie!!!

Parę minut przed szóstą rano i jesteśmy w Budapeszcie. Znaleźliśmy Maca, co nie było takie proste (Tarpi złamał parę zakazów). 11 godzin podróży z nami, do celu zostało ok. 800 km. Wszystko idzie sprawnie, z wyjątkiem hamulców w Zastavie, których pompa coraz częściej przepuszcza powietrze. Ale mamy na to patent: Większy odstęp od Tarpan Teamu i wszystko gra:)

Nic, zjemy po burgerze i jedziemy dalej...

...........................................

VIII

 

Po 30-stu godzinach jazdy szczęśliwie w domu...

 

 

Bartłomiej Gołąb WIM

 

Marcin Gronowski WIM

 

Piotr Janicki WIM

Mateusz Wojciechowski WZ